Rumunia kojarzy się głównie z… Drakulą i Cyganami, a co za tym idzie złodziejstwem i brudem. Tak proszę Państwa, żyjemy w świecie pełnym stereotypów. Ilekroć wspominałam, że jedziemy na południe Europy, by nacieszyć oczy tym krajem, ludzie pukali się w głowę. Siła stereotypowego myślenia jest tak wielka, że czasem ja sama popadałam w tą myślową beznadzieję i zaczynałam się bać!
Tymczasem Rumunia to kraj bajecznie piękny i żyją tam ludzie tacy sami jak ja, czy Ty. Co więcej Rumunia to kraj o wielkim potencjalnie, jeszcze większych przestrzeniach, gdzie Matka Natura przeszła swoje możliwości. Tam piękno zewsząd bije po oczach. Przynajmniej ja mam takie doświadczenia.
Spanie na dziko w Rumunii jest dozwolone, aczkolwiek na przestrzeni lat zaszły zmiany. Mieszkańcy wychodzą naprzeciw oczekiwaniom TAK AK ! środowiska naturalnego, ale także potrzebom turystów, których z roku na rok przybywa. Cztery lata nieobecności w tym kraju pchały nas do sprawdzenia tych samych miejsc, w których nocowaliśmy w przeszłości. Serce rwało się jak do domu!
To co mnie do Rumuniii przyciągnęło po raz trzeci to…nieskrępowana swoboda spania pod gołym niebem w miejscach absurdalnych, pięknych, czasem mrocznych, sprawiających że serce bije mocniej.. Rumuni lubują się w spaniu pod chmurką i w dzikim biwakowaniu biją nas na głowę. Ich pomysłowość wprawia w osłupienie i są niekończącym się źródłem inspiracji, jak żyć tanio, podróżować jeszcze taniej i doświadczać.
Rok 2020 obfituje w wiele niespodzianek turystycznych, zmiany wakacyjne dotknęły i mnie. Elastyczne działanie pozwoliło jednak wyrwać się na tydzień i poobcować z rumuńską naturą i kulturą. 3300 km pozwoliło wiele zobaczyć i spędzić kilka fanstatycznych nocy w plenerze. Ręce rwą się do pisania i nie sposób ująć wszystko na raz, dlatego dziś skupię się jedynie na noclegu pod gwiazdami.
Na początek trasa. Rumuńska przygoda zaczęła się na przejściu granicznym w Satu Mare, a zakończyło w Oradea. Kropki na mapie symbolizują miejsca noclegowe. Przejdźmy jednak do szczegółów.
Nocleg 1 – Droga za Satu Mare
Istnieje niespinana zasada, że nocleg pod chmurką trzeba znaleźć przed zmrokiem. Pozwala to bowiem na obczajenie miejscówki póki widno, dostrzeżenie ewentualnych mankamentów w postaci bagna, kałuż, mokradeł, komarów, czy dzikich psów. O wiele lepiej wiedzieć z jaką przeciwnością trzeba się pogodzić, bądź dać sobie kilka kilometrów jazdy więcej, na znalezienie czegoś lepszego. Pierwsza nocka przypadła całkiem niedaleko przejścia granicznego w nieopodal Satu Mare. Już na wstępie widać było, że kręcimy się po okolicy rolniczej, co dobrze rokowało. Tam gdzie gospodarstwa, tam i łąki. Nie pomyliliśmy się zbyt wiele w naszych obserwacjach. Łąka nieopodal bocznej drogi pięknie schowała nas przed małych ruchem samochodów. Auta nie było widać, nas tym bardziej. Można było w spokoju zjeść kolacje i iść spać, w oczekiwaniu na ciąg dalszy przychody, która dopiero zaczynała się.
Nocleg 2 – Szosa Transfogaraska
Cel podróży, mekka kolarzy, cud myśli inżynierskiej, mój osobisty raj, bo bliżej nieba być ciężko. Jakże wielkie było zdziwienie, gdy wjazd na nieformalne pole pod szczytem drogi 7C, nieopodal jeziora Balea zastawił samochód straży miejskiej. NIE MA DOSTĘPU. Nie ukrywam, że Panowie pokrzyżowali plany spania na miękkiej trawie, ze spektakularnym widokiem, który czekałby nas o świcie. Będąc na 2000 m.n.p.m ciężko było pokusić się o ponownie zjechanie na dół i szukanie po omacku nie wiadomo w zasadzie czego. Ja się nie ma tego, co się chciało, to należało zaadoptować się do nowych warunków. Na zegarze wybiła 21 czasu lokalnego. Ciemno, zimno, powoli zrywał się silny wiatr. Jak silny mieliśmy przekonać się już niebawem.
Z racji tego, że zdecydowaliśmy się zostać na parkingu przed szczytem, jedyną opcją do rozbicia się był gruboziarnisty żwir. Rozbicie się to słowo na wyrost, śledzi wbić się nie da. Nasze ciała zostały balastem, aby namiot nie poszybował w górę. Tym balastem byliśmy przez 7 godzin, tyle bowiem zostało do świtu. Głośny huk wiatru wykluczał zaśnięcie, dach kładł się nam raz po raz na głowę i tak do rana, a rano wiać nie przestało. Urywane sny nawiedzające głowę przywoływały wizję stoczenia się z urwiska. I ta radość, że mama tego nie widzi, bo dostałaby zawału. Ja byłam bliska.
Jednak nie ma tego złego, świt każdorazowo przynosi ukojenie, a widok słynnej drogi 7C budzi radość, której nie wyrazi żadna skala.
To, że skończyła się nasza, i nie tylko nasza, samowolka na szczycie Gór Fogaraskich, dobrze wróży na przyszłość. Prawda jest taka, ze zbyt duża swoboda w tak pięknych miejscach może w dobie zwiekszonego zainteresowania podróżami doprowadzić je do ruiny. Zakazy to ruch ku lepszemu. Oczywiście należy przymknąć oczy na to, co dzieje się na samym szczycie, czyli komercyjnemu sprzedawaniu pamiątek, rumuńskich przysmaków, a co za tym idzie…worów śmieci na wysokości porównywalnej z naszymi Tatrami.
Nocleg 3 – Jezioro Hotel Transylwania
Są takie miejsca na ziemi, które widziane wcześniej sprawiają, ze czujemy się jakbyśmy wracali do domu. Tak było z jeziorem Vidra. Doskonale pamiętam scenę sprzed lat, gdy w pobliskim lesie ścieliło się morze prawdziwków i kurek, a miejsce przy jeziorze dzieliliśmy z taborem Cyganów, którzy trudnili się zbieractwem darów lasu. Wielkie było zdziwienie, gdy w miejscu, gdzie była plaża, nagle znalazł się dom. Dramatyzmu sytuacji dodał fakt, ze była pełnia, godzina zbyt późna i brak alternatywy na fajne spanie. Droga wzdłuż jeziora prowadziła pomiędzy gęstymi strasznymi drzewami i za nic w świecie nie rozbiłabym namiotu w noc wilkołaków.
Tymczasem przyszedł ratunek, na tle czarnego nieba wyłonił się zarys hotelu, wielkiego molocha skrytego w środku lasu. Ba, nawet gdzieś tam na zakręcie pojawił się napis CAMPING. Miejsce okazało się opuszczoną hotelową, dla nas „oazą” z kilkoma domkami do wynajęcia w tle. Gdzieś leżał zaspany bezpański pies i świeciła się ciemna żarówka przy wejściu do zamkniętej recepcji. Ale nic to, zmęczenie i chęć spania bezpiecznie zrobiła swoje. Wykręciliśmy numer podany na kartce w recepcji. Spanie nielegalnie nie wchodziło w grę w tym transylwańskim lesie. Szybka wymiana zdań z właścicielem:
-Miejsce jest nieczynne z racji COVID (jakże by inaczej)…ale możemy robić legalnie namioty i stróż nocny będzie wiedział, że my to my…uffff Kamień z serca. Lubimy spać na wariata, jednak bezpieczeństwo ma fundamentalne znaczenie, świadomość ze nie kręcimy się nielegalnie i nie zostaniemy wygnani w środku nocy przez dozorcę uspokoiła zszargane scenerią nerwy.
Po rozbiciu obozu staliśmy jak zaczarowani czekają na wschód księżyca, wyłaniał się jaskrawym światłem znad ciemnych sosen. Dookoła była całkowita cisza. Tylko my, hotel w Transylwanii i pełnia.
Rano oczom ukazał się widok chybionej inwestycji i po czyimś pomyśle zostały jedynie architektoniczne koszmarki, które zostaną tu na zawsze, i przy odrobinie szczęścia zakryje je bluszcz.
Nocleg 4 – Ranca, pośrodku Transalpiny
Kilka nocy poza domem sprawiło, ze zapragnęliśmy umyć się. Długie włosy na wyjeździe są koszmarem i z czasem swędzenie jest silniejsze, niż cokolwiek. Mamy zasadę, że w połowie pobytu myjemy się na zapas w cywilizowanych warunkach. Padło na pensjonat pośrodku bliźniaczej drogi do 7c, czyli Transalpiny. Widoki po tej stronie kraju trudne są do odzwierciedlenia fotografiami.
Wróćmy jednak do mycia, gdybym dziś miała wybrać czyste włosy, czy spanie pod chmurką, to padłoby na to drugie. Łózko nie było wcale takie wygodne, bez mycia można było obejść a ściany izolowały od tego co najpiękniejsze, od przepastnych zielonych łąk, owiec i osiołków. Nie będę Wam wrzucała zdjęć pensjonatu, bo każdy wygląda podobnie. To natura gra w Rumunii pierwsze skrzypce. Koszty noclegu w Rumunii, w miejscach typowo turystycznych mieszczą się granicy 30-40 zł za osobę. Warunki są bardzo dobre, nie ma się do czego przyczepić. Nasze wymagania co do standardów spania są bardzo niskie, więc wszelakim miejscom, gdzie jest dach i ciepła woda daję na dzień dobry pięć gwiazdek.
Nocleg 5 – Nieopodal Băile Herculane, 67 D, w kierunku na Cracu Mare
Rumuni potrafią relaksować się jak nikt, wykorzystują do tego, to co oferuje im ich kraj. Nie omieszkaliśmy spróbować tego i my, by móc chociażby wykąpać się w miejskim gorących źródłach. Za sprawą tego, zdecydowaliśmy się na nocleg nieopodal przełomu Dunaju i Baile Hericulane.
Pomiędzy strzelistymi dolinami znajduje się proste pole namiotowe, z woda w postaci baniaka z kranikiem, drewnianym wychodkiem, stolikiem i krzesłami przy palenisku. Jest skoszona trawa. Można pokusić się o nielegalność i spać gdzieś w krzakach przy rzece, jednak za cenę 13 zł za osobę…nie warto. Miejsce czyste, Rumuni też idą z duchem ekologicznego czasu i segregują odpady. Nawet tu na polu namiotowym należy stosować się do tych reguł. Przez co teren jest zadbany i chce się tu wracać.
Nocleg 6 – Rzeczka w drodze do Oradea (przejście graniczne)
Wszystko co dobre szybko kończy się. Im dalej na północ, im dalej od gór, tym widoki jakieś takie mniej ekscytujące. Chociaż to raczej perspektywa końca sprawiała, że nie było już tak entuzjastycznie. Ostatni nocleg podczas wakacji przypadł w drodze do Oradea. Gdzieś pomiędzy wioseczkami przyszło nam spać przy rzece. Tu komary dały o sobie znać i na dobre uwięziły nas w namiotach aż do świtu.
Nocowanie na wakacjach może być tanie. W przypadku tego wyjazdu, czyli jednego noclegu w Polsce, sześciu noclegów w Rumunii, koszt na na osobę wyniósł 50 zł. I nie ukrywam, że nawet to 50 zł można było spokojnie pominąć.
Spanie pod chmurką to najtańsza alternatywa, aby zobaczyć więcej, przeczołgać się po miejscach niezwykłych i niedostępnych z hotelowego tarasu. DLATEGO NAMIOTY, BIVI BAGI, ŚPIWORY BAAAAARDZO POLECAM!
Leave A Reply